Rozmowa z Katarzyną Solińska z polskiego teamu Hoka One One
Monika Bartnik: „Jedno z największych odkryć polskich biegów górskich w 2018 roku”. Tak pisały o Tobie biegowe media. W tym roku zadebiutowałaś w zawodach zagranicznych i od razu pojawiły się również sukcesy międzynarodowe, w tym m.in. 1. miejsce na dystansie maratońskim podczas Transgrancanarii w Hiszpanii czy też 2. miejsce na dystansie 57 km w ramach La Corsa della Bora we Włoszech. Jaką drogę musiałaś przebyć, żeby znaleźć się w miejscu, w którym jesteś teraz? Czy na tej drodze pojawił się konkretny moment, kiedy pomyślałaś „zaskoczyło!”?
Katarzyna Solińska: To zabawnie brzmi „jedno z największych odkryć biegów górskich”. Sama tak siebie nie postrzegam. Cierpliwie trenuję do odważniej wyznaczanych celów i marzeń, w kierunku których jeszcze do niedawna nie miałabym odwagi popatrzeć… a to wszystko dzieje się stopniowo. To mój trzeci rok biegania po górach. W dwóch poprzednich skupiałam się na imprezach sportowych organizowanych w Polsce, stopniowo zwiększając dystans i trudność tras, a jest w czym wybierać. Mamy przepiękne góry, szlaki, atmosferę i wspaniałych ludzi skupionych wokół biegów ultra. W naturalny jednak sposób, pojawiła się ciekawość i chęć sprawdzenia siebie też na zawodach rozgrywanych za granicą. Dzięki runandtravel.pl, od których otrzymałam pakiet startowy na zawody La Corsa della Bora, mój zagraniczny debiut odbył się właśnie we Włoszech w styczniu. Drugie miejsce było dla mnie zaskoczeniem. Nie wiedziałam zupełnie, z kim przyjdzie mi się ścigać. Termin zawodów też był w okresie przygotowawczym do sezonu, zatem moja dyspozycja nie zakładała, że pobiegnę po miejsce na podium. Natomiast start w Transgrancanarii był związany z planowanym urlopem, który chciałam połączyć z mini obozem biegowym. Już od dawna myślałam o wakacyjnym wyjeździe połączonym z bieganiem i podróżowaniem. Padło na Gran Canarię i bardzo się z tego cieszę. To był wspaniały, intensywny urlop zarówno pod kątem treningowym, jak i emocjonalnym, a wygrana w zawodach była więcej niż spełnieniem marzeń. Do teraz wspomnienia z wbiegnięcia na metę powodują ogromny uśmiech. Myślę, że momentem zwrotnym w moim życiu było przygotowanie i start w moim pierwszym i jedynym płaskim maratonie – Cracovia Maraton w 2016 roku. Przypomniałam sobie jak to jest regularnie biegać i ile radości sprawia mi uprawianie sportu. Chwilę później pojawiły góry i przepadałam bez reszty.
MB: Dla wielu z nas bieganie w terenie, bieganie w górach jest kolejnym etapem w biegowym życiorysie. Jak było w Twoim przypadku? Kiedy odkryłaś dla siebie świat trailrunningu i co szczególnie Cię w nim pociąga?
KS: Jestem osobą, która wywodzi się z tzw. „stadionu”. W okresie gimnazjalnym biegałam w klubie sportowym KKB MOSiR Krosno przez około 4 lata i specjalizowałam się w dystansach 600 m, a później 400 m. Bieganie było ważną częścią mojego życia, z której zrezygnowałam na ponad 10 lat. Tak jak wspomniałam, Cracovia Maraton był momentem, w którym w bieganiu zakochałam się na nowo. Dzięki przygotowaniu do zawodów poznałam wielu pozytywnie zakręconych ludzi na punkcie biegania, między innymi mojego przyjaciela Kwiatka (Michael Kwiatkowski), który zabrał mnie na zawody Grand Prix Krakowa w Lasku Wolskim na dystansie 11 km. Kiedy doświadczyłam biegania trailowego i usłyszałam o biegach górskich, okazało się, że znalazłam swoje miejsce. Uwielbiam biegać, po prostu. To tak jak jedni uwielbiają jeść lody czekoladowe, inni jeździć konno, czytać książki czy spać, tak ja lubię biegać. Kocham też góry. W nich zawsze czuję się wolna, szczęśliwa, czas się zatrzymuje i można dostrzec, jak piękny jest świat. Połączenie tych dwóch aspektów jest rozwiązaniem doskonałym i ja bardzo się w nim odnajduję. Bardzo lubię też ludzi, spędzać czas z osobami o podobnym podejściu do świata, dzielić się radością, uczyć się, inspirować, śmiać. Środowisko trailrunningu właśnie z takich osób się składa i to kolejny argument, dla którego tak mocno wrosłam w ten biegowy świat.
MB: Zaczynałaś od krótkich dystansów, a granicę pokonywanych podczas zawodów kilometrów przesuwasz stopniowo. Na jakim dystansie czujesz się więc najlepiej i czy Twoje biegowe plany zakładają, że w najbliższej przyszłości będziemy Ci kibicować podczas pierwszej setki?
KS: Zdecydowanie do biegania po górach podchodzę z szacunkiem. Mam nadzieję, że również odpowiednią rozwagą. Chcę cieszyć się tym sportem przez długie lata, zatem spokojnie przesuwam kolejne granice i przygotowuję swój organizm do kolejnych wyzwań. Naturalnie zaczęłam od półmaratonów górskich, następnie dystansów około maratońskich i dłuższych. Obecnie najlepiej czuję się na dystansach 40+ do 60+ i w najbliższym czasie nie zamierzam wydłużać dystansu. 100 km to faktycznie moje ultra marzenie, ale jeszcze nie wiem, kiedy zdecyduję się na jego spełnienie. Może przyszły rok? Byłby to całkiem fajny prezent na 30. urodziny.
MB: Jakie zawody zagraniczne masz na swojej biegowej liście marzeń?
KS: Oj, jest tego tyle… i wraz z poznawaniem kolejnych inspirujących osób czy miejsc ta lista się powiększa. Jednak moim takim największym marzeniem jest udział w UTMB. Te zawody są magiczne i chciałabym się do nich bardzo dobrze przygotować i dobrze to marzenie przeżyć, dlatego jego realizację odkładam na „za kilka lat”. Wiem, że każdy trening, każde nowe biegowe doświadczenie, każdy wyjazd w góry, zbliża mnie do realizacji tego celu i cała ta droga cieszy mnie ogromnie. Chciałabym również bardzo wystartować w Madeira Island Ultra-Trail, Lavaredo Ultra Trail, Western States Endurance Run czy Tarawera Ultramarathon. Biegi zaliczane do Ultra Trail World Tour są dla mnie ogromną inspiracją i bardzo chciałabym wziąć udział w części z nich. Mam ogromną wiarę, że tak właśnie będzie i już nie mogę się doczekać.
MB: W Twoim tegorocznym kalendarzu biegowym nie brakuje startów w wysokich górach. Jeszcze przed maratonem w ramach Transgrancanarii mówiłaś, że nie masz doświadczenia w bieganiu wysoko nad poziomem morza. Co więc w tym roku musiałaś zmienić w swoich treningach, żeby przygotować się do tych startów? Jakie nowe treningowe rozwiązania wprowadziłaś? Jak w ogóle wyglądają Twoje treningi?
KS: To prawda. Mimo 3 lat biegania po górach wciąż brakuje mi doświadczenia w bieganiu w wysokich górach. Ale nie martwi mnie to, a cieszy, bo na wszystko przychodzi odpowiedni moment. Największym tegorocznym wyzwaniem z pewnością jest start w Monte Rosa SkyMarathon, gdzie najwyższy punk znajduje się na wysokości 4500 m n.p.m. Całkiem odważny plan, ale wiele osób pomaga mi w odpowiednich przygotowaniach. Wystartuję w zawodach w parze z Natalią Tomasiak z Salomon Sunnto Team, która jest bardziej doświadczona w tego typu biegach (w ubiegłym roku również startowała w tych zawodach) i mam od niej duże wsparcie. Trenowałyśmy ze sobą nie raz, dobrze się dogadujemy, znamy swoje możliwości i mamy do siebie zaufanie, a w tego tupu ekstremalnych zawodach to podstawa. Wraz z moim trenerem, Wojtkiem Mazurkiewiczem, również dostosowujemy trening tak, by wzmocnić nogi, szczególnie tylne taśmy i zwiększyć wydolność mojego organizmu, abym poradziła sobie z przewyższeniami. Natomiast o to, abym przyzwyczaiła organizm do odpowiedniej wysokości, zadba studio 72D w Krakowie, gdzie rozpoczęłam treningi w komorze niskotlenowej Hypoint. Bardzo dużo się dzieje, treningi stają się coraz bardziej kompleksowe, lepiej poznaję swój organizm i możliwości. To jest naprawdę niesamowite i sprawia mi to dużo radości.
MB: Większość biegaczy górskich jak ognia unika treningu na bieżni albo stara się ograniczyć go do minimum… W Twoim przypadku jest chyba nieco inaczej… Wygląda nawet na to, że z bieżnią jesteś zaprzyjaźniona. Jak ważną jednostką treningową może być bieganie na bieżni i jaką rolę odgrywa w Twoim treningu?
KS: Tak, masz rację, że z bieżnią jestem zaprzyjaźniona. Mam sentyment do biegania po stadionie tartanowym jeszcze z czasów, kiedy uprawiałam lekkoatletykę. Bardzo lubię szybsze akcenty, a najlepiej wychodzą one na stadionie, kiedy mogę kontrolować dystans i tempo. Treningi tego typu są bardzo istotne w całym cyklu treningowym i na wiosnę oraz w okresie bezpośredniego przygotowania do zawodów mają kluczową rolę. Kiedy mam już zbudowaną bazę po zimie zaczynam włączać bardziej dynamiczne treningi, które pozwalają mi jeszcze bardziej rozwijać się biegowo. Czasem zastanawiam się jakby to było znów pobiec w kolcach moje ukochane 400 m …
MB: Zapytałam kiedyś szwedzką biegaczkę Mimmi Kotkę po jej zwycięstwie w TDS, jaką miała strategię na bieg. Odpowiedziała „Biec mocno i utrzymać się przy życiu. To jedyna strategia, jaką mam”. A jak wygląda Twoja strategia? Rozplanowujesz wszystko wcześniej czy idziesz na żywioł?
KS: Ani tak, ani tak… Oczywiście analizuję przed zawodami profil biegu. Jeśli są to kluczowe zawody w sezonie, staram się z trenerem przygotowywać pod konkretną trasę i pracować szczególnie nad tymi aspektami, które będą kluczowe podczas biegu. Dla mnie jednak najważniejsza w bieganiu jest radość i na tym się skupiam podczas startu. Cieszyć się z miejsca, w którym jestem, z towarzystwa ludzi, którymi się otaczam, z tego, że mam możliwości do biegania i jestem zdrowa. To jest dla mnie najważniejsze. Lubię się ścigać ze swoimi możliwościami i ograniczeniami, dlatego trenuję i dlatego na zawodach daję z siebie wszystko. Po zawodach zależy mi na uczuciu, że pobiegłam najlepiej jak potrafiłam i że moje przygotowania są efektywne.
MB: Nawet najlepsi biegacze mają kryzysy. Jak radzi sobie z kryzysami Kasia Solińska? 🙂 Jak sama siebie motywujesz?
KS: Kiedy zaczęłam biegać i słyszałam legendy o kryzysach i sposobach poradzenia sobie z nimi, byłam bardzo ciekawa jak ja będę reagować na taki stan. Trochę musiałam na to poczekać, ale jak już doświadczyłam, to znalazłam szybko sposób na to, by dobrze sobie z tym poradzić. Po pierwsze, jako typowy społeczniak, ludzie są dla mnie fundamentem. Staram się na zawody zabierać ze sobą bliskie mi osoby, które pomagają mi na punktach odżywczych lub wyglądają na mecie. Świadomość, że ktoś na mnie czeka, daje mi dużą motywację. Często też przywołuję myśli, ile osób mi kibicuje, ściska kciuki i „pcha” kropeczkę na wynikach on-line. Kiedy jestem już zmęczona, myślę o tym, dlaczego jestem właśnie w tym miejscu i wtedy wiem, że robię to, co kocham, rozglądam się i uśmiecham do siebie, że jest tak pięknie. Skupiam się na drobnych rzeczach to motylek, tam kwiatuszek, a tu panorama na Tatry i od razu dostaję nowych sił. Poza tym zawsze znajdzie się ktoś na trasie, kto podzieli się uśmiechem i dobrym słowem.
MB: Patrząc na historię Twoich startów wygląda na to, że dla Ciebie sezon biegowy trwa cały rok… Jak więc w Twoim przypadku wygląda roztrenowanie? Jak się regenerujesz pomiędzy jednym a kolejnym startem?
KS: Faktycznie ten rok jest zwariowany i wypełniony planami startowymi po brzegi. Ustaliliśmy z trenerem, że ten sezon może jeszcze tak wyglądać. Zbieram doświadczenie, uczę się i weryfikuję, na jakich trasach czuję się najlepiej, próbuje startów zagranicznych. Myślę, że w przyszłym roku lista zawodów, w których wezmę udział będzie mniejsza i będę się koncentrować na przygotowaniu do 2-3 kluczowych biegów. Ale też wszystko z głową. Monitorujemy, w jakiej jestem dyspozycji, aby nie złapać kontuzji, nie przeciążyć organizmu, nie zaszkodzić, tylko dać przestrzeń na rozwój. Tak jak wspomniałam, mnie napędza nie tylko samo bieganie, ale i czas spędzony w środowisku ultra i w górach, dlatego często można mnie zobaczyć na zawodach. Raz w roku mam więcej czasu – około 3 tygodni – i wtedy skupiam się na całkowitej regeneracji. Zazwyczaj jest to koniec sezonu, który przypada na listopad. Wtedy tydzień jest zupełną biegową abstynencją, a następnie pojawiają się tylko lekkie jednostki biegowe, tzw. „tuptanie”. Włączam też rower, basen i inne aktywności. W ciągu sezonu również mam okresy regeneracyjne, szczególnie przed ważnymi zawodami i zaraz po. Istotnym aspektem mojej regeneracji są też regularne wizyty u fizjoterapeuty. Współpracuje z Rehaorthopedica w Krakowie, a Sebastian Swoboda monitoruje i dba o to, by kontuzje trzymały się ode mnie z daleka. Jak widać, efekt jest bardzo dobry i mogę cieszyć się z biegania bez przerwy.
MB: Wróćmy jednak do wydarzeń z początku 2019 roku. W lutym podczas startu w maratonie w ramach Transgrancanarii zadebiutowałaś jako biegaczka polskiego teamu Hoke One One. Co zmieniło się w Twoim życiu biegowym dzięki dołączeniu do teamu?
KS: Oj, wiele dobrego! Chciałam, debiutując w barwach Teamu Hoka One One podczas Transgrancanarii, pobiec dobrze, ale wygrana była taką wisienką na torcie rozpoczęcia naszej owocnej współpracy. Zdecydowanie bycie częścią zespołu jest ogromną motywacją do dalszej, jeszcze bardziej intensywnej pracy i otrzymuję ogrom wsparcia, nie tylko materialnego, ale i psychicznego. Czuję się też doceniona. Cały zespół mocno trzyma za mnie kciuki i cieszy się z wyników, jakie osiągam, a ja jestem dumna, że mogę reprezentować nie tylko siebie, ale i markę świetnego obuwia sportowego. Nie martwię się o sprzęt, jestem pod tym kątem świetnie zaopiekowana, rozwijam się w większym komforcie i mam szansę na decydowanie się na ciekawe starty, również zagraniczne. Myślę, że nasza współpraca rozwija się bardzo dobrze i że czeka nas wiele wspólnych wspaniałych wyzwań. Z pewnością zadbam o to, aby było kolorowo i różnorodnie, tak jak z butami Hoka One One.
MB: Bieganie w teamie Hoka One One nieodłączenie związana jest również z tym, że trenujesz i startujesz w butach Hoka One One. Wcześniej biegałaś głównie w butach marki specjalizującej się w modelach przystosowanych na miękki, grząski teren. W odróżnieniu do Hoki na próżno szukać tam dużej amortyzacji. Jak dużym wyzwaniem było dla Ciebie przestawienie się na bieganie w butach o maksymalnej amortyzacji? Jakie odczucia miałaś po pierwszym treningu, a jak biega Ci się w Hokach teraz?
KS: Faktycznie przed rozpoczęciem współpracy z Hoka One One, nie miałam dużego doświadczenia w bieganiu w butach tej marki, ale już od pierwszego treningu w modelu Evo Mafate, zakochałam się bez pamięci. Do tej pory jest to moja ulubiona para butów i chętnie wybieram je na większość zawodów, czuję się w nich bardzo komfortowo, amortyzacja i przyczepność są na najwyższym poziomie. Oczywiście testowałam już kilka innych modeli i w mojej szafie powoli zaczyna brakować miejsca. Bardzo dobrze biega mi się codzienne asfaltowe treningi w Clifton 5 czy bardziej dynamicznym Cavu 2. Ostatnia deszczowa pogoda pozwala też na bieganie w modelu Evo Jawz, które są stworzone do biegania po błotnistych ścieżkach, czyli to, co kocham najbardziej. W końcu pochodzę z Beskidu Niskiego, gdzie rozgrywana jest Łemkowyna, znana z najbardziej różnorodnego błota. Bardzo przypadł mi do gustu również model Torrent, który ma mniejszą amortyzację niż Evo Mafate i jest stworzony do bardziej agresywnego biegania. Hoke One One zapewnia różnorodność nie tylko pod kątem technicznym, ale i kolorystycznym butów, co jest dodatkowym atutem.
MB: W jakich warunkach buty Hoka One One sprawdzają się najlepiej w Twoim przypadku?
KS: Tak jak wspomniałam, Hoka One One ma szeroką ofertę obuwia. Faktycznie na rynku wyróżniają się większą, „poduszkową” amortyzacją i niewielkim dropem, jednak modeli jest kilkanaście, jak nie więcej, więc wydaje mi się, że każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Testowałam buty zarówno na suchym, kamienistym podłożu, miękkich leśnych ścieżkach czy błotnistych trasach i asfalcie. Także potrafię już dobrać odpowiedni model do podłoża. Terenem, który czeka mnie i buty do zweryfikowania to skały i trudny technicznie teren, jak chociażby w Tatrach. Myślę, że Evo Mafate, wyposażone w Vibram Megagrip znów będą wiodły prym, ale Torrenty też powinny się świetnie sprawdzić.
MB: Wiele osób, które nie biegały w Hokach zastanawia się, jak zachowują się one na kamienistych zbiegach. Patrząc na buty z profilu zauważamy grubą podeszwę oraz niską cholewkę. Nie obawiasz się, że przy zbiegach możesz skręcić kostkę?
KS: Faktycznie, patrząc na buty Hoka One One na pierwszy rzut oka wydają się ciężkie i masywne, a podeszwa daje wrażenie koturnów. Żeby zrozumieć te buty trzeba je założyć i się przebiec, wtedy wszystko staje się jasne. Pianka Eva, z której buty są zrobione jest niewiarygodnie lekka i cały but ma bardzo niską wagę, co daje duży komfort podczas biegu. Ważne jest to, że kiedy zakładamy but, nasza stopa nie „ląduje” na wspomnianej koturnie, ale zagłębia się w piance podeszwy, jest to tzw. System Active Foot Frame, zatem nasza stopa położona jest znacznie niżej niż wygląda to na zewnątrz.
Trudności ze stabilizacją kostki miałam jedynie podczas biegu na Transgrancanarii, gdzie trasa była najeżona luźnymi kamieniami, a pewna jej część poprowadzona była wyschniętym korytem rzeki, gdzie czekały „przyjemne” głazy. Jednak większość zawodników, bez względu na markę buta, miała problem ze stabilizacją. Duży komfort jednak dawała niezawodna w Hokach amortyzacja, która pozwalała się rozpędzić mimo trudnego terenu. Dotychczas miałam dwie pary butów, jedne na asfalt i jedne w teren. Teraz, dzięki współpracy z Hoka One One, mam tę możliwość, by dobrać odpowiednie buty na odpowiedni teren i skupić się na samym biegu, czując się pewnie i komfortowo. To naprawdę duży benefit.
MB: O tym, czy dobrze biega nam się w danym modelu buta świadczy nie tylko to jak sprawują się one podczas samego biegu, ale również to jak „czują się” nasze stopy po biegu. Jakie są Twoje doświadczenia z Hoka One One w tym zakresie?
KS: Odkąd biegam w Hokach nie mam problemu z „obitymi” stopami. Odpowiednia amortyzacja i miękka pianka, zapewnia ochronę, nie czuję kamieni pod podeszwą podczas biegu, więc stopy nie są bardzo zmęczone. Lubię też zakładać buty Hoka One One na co dzień, są po prostu bardzo wygodne.
MB: Gdybyś miała ponownie wystartować w Biegu Rzeźnika, kogo zaprosiłabyś z teamu Hoka One One również tego międzynarodowego – do pary i… dlaczego?
KS: Chyba nie będzie zaskoczeniem, że wybrałabym Jim’a Walmsley. Kto nie chciałby biec z nim w parze? To niesamowity zawodnik, który kocha bieganie górskie i tak jak ja uwielbia dzielić się radością ze spędzania czasu w górach i w biegu z innymi ludźmi, szczególnie tymi bliskimi. Jest niezwykle uzdolniony i ambitny, uczy się siebie i podejmuje niezwykłe wyzwania. Fajnie byłoby pokazać mu troszkę naszych pięknych Bieszczad. Jestem przekonana, że spodobałoby mu się tutaj… Ale wiecie, trzeba uważać na marzenia… więc nie pozostaje mi nic innego, jak dzielnie trenować, żeby za bardzo nie odstawać
Rozmawiała Monika Bartnik z runandtravel.pl